W życiu są bowiem takie wydarzenia, przy wspominaniu których człowiek wstydzi się jak skurwysyn.
Pamiętam jak dziś, gdy spędzałam wakacje u babci i było słychać gwizd lokomotywy przed przejazdem kolejowym, wtedy biegło się na złamanie karku, by pomachać motorniczym. Największa radość była wtedy, gdy pan w pociągowej dj-ejce odmachał.
Zawsze istnieje jakaś względność układu: ja byłam szczęśliwa, ale oni zawsze mogli myśleć, że uciekłam z zamkniętej wioski: rezerwatu dzikich ludzi, gdzie nie odmienia się czasowników, myje w rzece i nosi gacie ze skóry schwytanych drapieżników (a obecnie słucha Kalwi&Remi na Sony Ericssonie K750i).
Summa summarum: nie wszystko do tej pory wyszło ok, ale przynajmniej nie skończyłam w Wyżej Szkole Robienia Hałasu.
Klawo jak cholera
środa, 11 maja 2016
środa, 4 maja 2016
bielizna
Dzisiaj ktoś mnie w bardzo brutalny sposób uświadomił, że piosenka Chłopcy zespołu Myslovitz wcale nie leci tak jak mi się od dawna wydawało.
Może i mnie to nie zdziwiło, bo przecież w gruncie rzeczy brzmiało to beznadziejnie w mojej wersji, ale zastanawiam się w ostateczności nad jednym:
Nie wiem co jest gorsze, czy to że przez tyle lat myślałam że jest to poprawna wersja czy to,
że chłopcy dyskutowali o amerykańskich filmach, a nie o amerykańskich slipach.
Może i mnie to nie zdziwiło, bo przecież w gruncie rzeczy brzmiało to beznadziejnie w mojej wersji, ale zastanawiam się w ostateczności nad jednym:
Nie wiem co jest gorsze, czy to że przez tyle lat myślałam że jest to poprawna wersja czy to,
że chłopcy dyskutowali o amerykańskich filmach, a nie o amerykańskich slipach.
Etykiety:
gimbaza umysłowa,
heheszki,
nieznośna lekkość bitu
Subskrybuj:
Posty (Atom)