niedziela, 26 października 2014

kasztany

Zawsze, gdy jesienią przechodzę przez park i na swojej drodze znajdę kasztany to wkładam jednego do kieszeni płaszcza, a wybieram go dokładnie, bo przecież sporo czasu spędzi  w tej kieszeni. Tej maniery nauczyła mnie mama, która pouczała mnie: "Patrz jaki kasztan, schowaj go sobie do kieszeni".

Kasztan nie ma magicznej mocy, ale zawsze jest w ręce, gdy czegoś szukam i wyciągam wszystko z tej feralnej kieszeni, i wtedy naturalnie wypływają z ust słowa: "o, kasztan". Wtedy też przychodzi moment na monolog, zadumę nad miejscem skąd podniosłam maron, o ile to pamiętam oczywiście.

Kasztan nigdy nie musiał być najpiękniejszy z całej alei, miał mi się po prostu podobać, i nie mieć łupinki, no bo właściwie po co się ukłuć. No i kasztan musi być zawsze na miejscu, w razie, gdy chcielibyśmy komuś podarować kasztana, powtarzam, podarować a nie podrywać na kasztana.

I tak od lat, gdy przychodzi jesień, a ja szukam tych nieszczęsnych kasztanów i wkładam je do kieszeni. Ale przynajmniej zawsze poznam swój płaszcz w zgromadzeniu okryć wierzchnich w szatniach. Te kasztany mają taką moc, a ta moc nie jest magiczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz